Fascynującą przygodą było zagłębianie się w tajemnicę świata liturgii, która rozgrywała się na ołtarzu przed nami i dla nas.
Stawało się dla mnie coraz bardziej jasne, że spotykałem tam rzeczywistość, której nikt nie zmyślił, której nie stworzył ani jakiś urzędnik, ani wielka jednostka.
Ta tajemnicza struktura tekstu i akcji wyrosła poprzez stulecia z wiary Kościoła. (…)
Oczywiście jako dziecko nie rozumiałem szczegółów, ale moje obcowanie z liturgią było postępującym procesem dorastania do rzeczywistości, która przewyższała wszelkie indywidualności i pokolenia I dawała ciągle okazję do nowych przeżyć i odkryć.
Niewyczerpane bogactwo liturgii katolickiej towarzyszyło mi przez wszystkie okresy życia.
Benedykt XVI
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
+++
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Liturgia jest tą przestrzenią, w której najgłębsze pragnienia człowieka napotykają Bożą odpowiedź. Liturgia jest dziełem Boga, bo wszystko, co nas otacza, jest Jego dziełem: niebo i ziemia, rośliny, zwierzęta, nadto człowiek jest dziełem rąk Bożych. Liturgia jest dziełem Boga w sposób szczególny i wyjątkowy. Wszystko, co nas otacza, mówi nam o Bogu, ale tylko w liturgii Bóg daje się nam cały. Wszystko zostało stworzone, aby podtrzymywało nasze życie fizyczne, liturgia natomiast jest po to by udzielała nam życia nadprzyrodzonego w naszym wnętrzu – życia Bożego w nas.
Żywy prawdziwy Bóg jest w pełni obecny i działający w Liturgii Kościoła. Bóg po prostu daje się cały człowiekowi w liturgii i przez liturgię.
Dlatego właśnie tak wielką wagę przywiązujemy do zewnętrznej strony celebracji liturgicznej: do przestrzeni sakralnej, wystroju świątyni, czystości szat, do poprawnego czytania tekstów liturgicznych, do pięknego śpiewu i wreszcie do prawidłowiej i zgodnej z normami liturgicznymi celebracji.
Jeśli Bóg w liturgii udziela nam tak wzniosłego daru – jakim jest On sam – to człowiek winien ze swej strony czynić to samo: oddać Bogu to, co posiada, i to, czym jest. Liturgia nie może być ani połowiczna, ani tandetna. Ona ma angażować nas całych: duszę i ciało, intelekt i uczucia, wolę i zmysły. A z drugiej strony środki wyrazu, jakimi się posługujemy w liturgii, winny być jak najwyższej klasy.
Pytaniem, które warto postawić sobie podczas każdej celebracji liturgicznej, jest pytanie o moje doświadczenie Boga w celebrowanej przeze mnie liturgii: Czy tu i teraz, podczas liturgii, doświadczam obecności zmartwychwstałego Chrystusa? Czy w moim sercu rodzi się spontanicznie wewnętrzna radość i pokój? Czy moje postawy, gesty, słowa, śpiew są prawdziwe, to znaczy czy szczerze wypływają z mojego serca i naprawdę wyrażają moją wdzięczność Bogu za doświadczane tu i teraz zbawienie?
ks. Przemysław Krakowczyk SAC
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
SANCTUS - BENEDICTUS...
fragment książki NOWA PIEŚŃ DLA PANA
Mój były monasterski kolega i przyjaciel EJ. Lengeling powiadał, że jeśli pojmuje się Sanctus jako autentyczną partię odprawiającego liturgię zgromadzenia, „to wynikają stąd nie tylko konieczne wnioski co do nowych melodii, lecz także rezygnacja z większości melodii gregoriańskich oraz wszystkich polifonicznych, ponieważ wykluczają one ze śpiewu lud i nie uwzględniają charakteru aklamacyjnego". Przy całym szacunku dla tego wybitnego liturgisty muszę powiedzieć, że nawet poważni eksperci mogą popełniać poważne błędy. Nieufność wskazana jest przede wszystkim zawsze tam, gdzie znaczna część żywej historii ma być wyrzucona na śmietnik zdemaskowanych nieporozumień. Tym bardziej dotyczy to liturgii chrześcijańskiej, która żyje ciągłością i wewnętrzną jednością dziejów wynikającej z wiary modlitwy. W gruncie rzeczy twierdzenie o aklamacyjnym charakterze, jaki może zapewnić tylko zgromadzenie, jest niczym nie uzasadnione. W całej tradycji liturgicznej Wschodu i Zachodu prefacja kończy się zawsze odniesieniem do liturgii niebiańskiej i zaprasza zgromadzonych do włączenia się w aklamację chórów niebieskich. Właśnie zakończenie prefacji wywarło decydujący wpływ na ikonografię motywu Maiestas Domini, którą przyjąłem za punkt wyjścia dla swoich rozważań. W tekście liturgicznym Sanctus należy zwrócić uwagę na trzy nowe akcenty, różniące go od jego podstawy biblijnej z Iz 6. Miejscem akcji nie jest tu już, jak u proroka, świątynia jerozolimska, lecz niebo, które w sposób misteryjny otwiera się ku ziemi. Dlatego tymi, którzy wołają Sanctus, nie są już tylko serafini, lecz wszystkie zastępy niebieskie, których aklamację, łączącą niebo i ziemię, może podjąć cały Kościół - zbawiona ludzkość. I wreszcie dzięki temu Sanctus mogło się przestawić z formy „On" na formę „Ty": Pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej. Hosanna, będące pierwotnie wołaniem o pomoc, staje się w ten sposób okrzykiem pochwalnym. Ten, kto nie dostrzega misteryjnego i kosmicznego charakteru wezwania do włączenia się w pieśń chwały chórów niebieskich, rozmija się z sensem całości. To włączenie się może następować w rozmaity sposób; jest ono też zawsze związane z zastępstwem. Zgromadzeni na miejscu wierni otwierają się na całość. Reprezentują też nieobecnych, jednoczą się z dalekimi i bliskimi. Jeśli znajduje się wśród nich chór, który może ich lepiej niż ich własne nieskładne głosy włączyć w kosmiczną pieśń chwały i w otwarte przestworza nieba i ziemi, to właśnie w tym momencie zastępcza funkcja chóru jest szczególnie wskazana. Dzięki niemu hymn anielski może stać się bardziej wyrazisty i przez to umożliwić głębsze wewnętrzne uczestnictwo w nim, niż by to częstokroć potrafiły sprawić własne aklamacje i własny śpiew.
Przypuszczam jednak, że właściwy zarzut nie dotyczy wcale charakteru aklamacyjnego i postulatu czynnego udziału wszystkich zgromadzonych. Że istotną przyczyną oporów jest raczej obawa, iż wskutek wykonywania Sanctus przez chór, zwłaszcza kiedy jest ono obligatoryjnie połączone z Benedictus, właśnie na samym początku kanonu następuje coś w rodzaju wstawki koncertowej i wskutek tego przerwa w modlitwie - i to w momencie najmniej do tego odpowiednim. Istotnie: jeśli się zakłada, że nie chodzi tu o zastępstwo i że zewnętrzne milczenie nie zawiera w sobie współ-śpiewu i współ-modlitwy, to zarzut ten jest słuszny. Jeśli wszyscy ci, którzy nie śpiewają Sanctus, wyczekują tylko jego końca albo przysłuchują się fragmentowi religijnego koncertu, to wykonanie przez chór nie ma sensu. Ale czy musi tak być? Czy nie zapomnieliśmy o czymś, czego pilnie powinniśmy się znowu nauczyć? Może warto tu przypomnieć, że odmawiana przez kapłana cicha modlitwa kanonu nie pochodzi stąd, iż śpiew Sanctus trwał tak długo, że trzeba było zacząć się modlić, aby zaoszczędzić czas. Otóż związek przyczynowy jest od wrotny. Z pewnością od czasów karolińskich, ale być może już wcześniej, kapłan wstępuje w kanon „milcząco"; kanon jest chwilą czystego milczenia jako „przygotowanie na bliskość Boga". Na pewien czas przyjęło się potem „oficjum modlitwy błagalnej, analogiczne do wschodnich ekteniów... jako zewnętrzna szata cichej modlitwy kanonu wypowiadanej przez celebransa". Później właśnie śpiew chóru stał się tym, co-jak to ujął Jungmann - „podtrzymuje nadal dawną dominantę kanonu, dziękczynienie i uwielbienie, i rozszerza ją dla ucha uczestników poza kanon". Jeśli nawet nie chcemy tej sytuacji przywrócić, to jednak może ona stanowić pewną wskazówkę: Czy nie byłoby dobrze, gdybyśmy przed wejściem w samo centrum misterium przyjęli chwilę pełnego treści milczenia, w której chór pomógłby nam wewnętrznie się skupić, wprowadzając każdego z nas w cichą modlitwę i właśnie w ten sposób w zjednoczenie z innymi, które może się zawsze dokonać tylko wewnętrznie? Czy nie powinniśmy nauczyć się ponownie tej milczącej wewnętrznej modlitwy wspólnej z innymi, z aniołami i świętymi, z żyjącymi i zmarłymi, z samym Chrystusem, aby słowa kanonu nie stały się wyświechtanymi formułkami, które próbujemy potem bezskutecznie zastępować coraz to nowymi słownymi konstrukcjami, mającymi tylko przesłonić brak właściwego wewnętrznego wydarzenia liturgii, wyjścia z mowy ludzkiej na spotkanie z tym, co wieczne?
Twierdzenie Lengelinga, powtarzane przez wielu innych, jest niesłuszne. Sanctus śpiewane przez chór również po II Soborze Watykańskim ma pełne uzasadnienie. Ale jak to jest z Benedictus? Opinia, że w żaden sposób nie można go oddzielać od Sanctus, była wyrażana z takim naciskiem i na pozór tak kompetentnie, że tylko nieliczne silne indywidualności potrafiły się jej przeciwstawić. Tymczasem nie znajduje ona ani historycznego, ani teologicznego, ani liturgicznego uzasadnienia. Oczywiście nie ma żadnego powodu, aby obu tych części nie śpiewać razem, tam gdzie z kompozycji wynika ten związek - skądinąd prastary i w pełni uzasadniony. Tym, co należy odrzucić, również tutaj jest tylko owa wyłączność. Zarówno Sanctus, jak Benedictus mają swoją podstawę w Piśmie Świętym i dlatego też początkowo rozwijały się oddzielnie. Podczas gdy Sanctus spotykamy już w pierwszym liście św. Klemensa (34,5 n), a więc jeszcze w czasach apostolskich, to Benedictus, o ile się orientuję, występuje po raz pierwszy w Konstytucjach Apostolskich, czyli w 2. połowie IV wieku -jako aklamacja przed udzielaniem Komunii świętej, jako odpowiedź na słowa „Święte świętym". Potem spotykamy je ponownie od VI wieku w Galii, gdzie połączyło się z Sanctus, podobnie jak w tradycji Kościoła wschodniego. Podczas gdy Sanctus rozwinęło się z Iz 6, a potem, przeniesione z Jeruzalem ziemskiego do niebiańskiego, stało się śpiewem liturgicznym Kościoła, Benedictus opiera się na odczytaniu na nowo pod kątem Nowego Testamentu psalmu 118. W tekście starotestamentowym werset ten jest błogosławieństwem wypowiadanym przy wejściu uroczystej procesji do świątyni; w Niedzielę Palmową uzyskał on nowe znaczenie, przygotowane już w procesie ewolucji owej żydowskiej modlitwy. Słowa „który idzie w imię Pańskie" stały się bowiem określeniem Mesjasza56. Kiedy młodzież jerozolimska w Niedzielę Palmową wita Jezusa słowami tego wersetu, to pozdrawia Go jako Mesjasza, jako Króla czasów ostatecznych, który przybywa do świętego miasta i do świątyni, aby objąć je w posiadanie. Sanctus jest przyporządkowane odwiecznej chwale Boga; Benedictus natomiast odnosi się do przybycia wcielonego Boga pomiędzy nas. Chrystus, który przyszedł, jest zawsze również Tym, który ma przyjść: Jego przyjście w Eucharystii, będące antycypacją Jego godziny, czyni obietnicę teraźniejszością i wprowadza przyszłość w nasze „dzisiaj". Dlatego Benedictus ma znaczenie zarówno jako przygotowanie do konsekracji, jak i aklamacja na cześć Pana obecnego w eucharystycznych postaciach. Wielki moment Jego przyjścia, niesamowitość Jego realnej obecności w żywiołach ziemi po prostu domaga się odpowiedzi. Podniesienie, uklęknięcie, dźwięk dzwonków są takimi właśnie nieporadnymi próbami odpowiedzi". Reforma liturgiczna wprowadziła - wzorując się na obrządku bizantyńskim - aklamacje ludu: Głosimy śmierć Twoją, Panie... Problem dalszych możliwych form powitania Pana, który ma przyjść, a zarazem już przyszedł, pozostaje jednak aktualny, dla mnie zaś jest rzeczą oczywistą, że nie ma aklamacji stosowniejszej i głębszej, a jednocześnie mocniej osadzonej w tradycji, niż właśnie ta: Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie. Oddzielenie Benediclus od Sanctus nie jest wprawdzie konieczne, ale wiele za nim przemawia. Kiedy Sanctus i Benediclus są śpiewane przez chór łącznie, cezura między prefacją a kanonem może istotnie być zbyt długa, tak że przestaje już służyć milcząco współdziałającemu włączeniu się w kosmiczny hymn uwielbienia, nie starcza bowiem na to wewnętrznego napięcia. Kiedy natomiast po Przeistoczeniu następuje raz jeszcze pełne wymowy milczenie i wewnętrzne wspólne pozdrowienie Pana, odpowiada to bardzo głęboko wewnętrznej strukturze tego momentu. Belferska niechęć wobec takiego rozdzielenia, mającego swoje uzasadnienie w procesie rozwojowym, powinna możliwie jak najszybciej pójść w niepamięć.
kardynał Joseph Ratzinger/ papież Benedykt XVI